Po 3 tygodniach podróży powróciła z Europy klubowo-kaczkowa reprezentacja , która uczestniczyła w światowym zlocie 2CV w Hiszpanii. Relacja z całej wyprawy jest dostępna na blogu , który był prowadzony z „kaczkowego” pokładu. Relacja również na YouTube. Dziękujemy firmie PHE NOWA FRANCE Sp. z o.o. sponsorowi wyprawy, za wsparcie finansowe. Poniżej zamieszczamy cały zapis relacji z wyprawy.
Dzień 1
W niedzielę o godzinie (planowanej 8 rano) dziewiątej silna i zwarta grupa GZIK wyruszyła z Poznania w kierunku Hiszpanii. Punkt pośredni – czyli TRABGAST osiągnęliśmy około godziny 18. Pokrzepieni zimnym piwem z naszego wozu transportowo-technicznego ruszyliśmy na podbój miasteczka. Podróż minęła bez przygód, ale za to z paroma korkami na trasie i postojami siusialno-rekreacyjnymi. Prawie wszyscy kierowcy odnosili się ze zrozumieniem dla naszej kolumny prowadzonej przez „pułkownika Hiszpańskiego” czyli Jasia B. Wyjątek stanowiła jedna pani blokująca zjazd z autostrady na parking, która pozdrawiała nas gestem rozpoznawalnym przez kierowców na całym świecie. Teraz pora na obiadokolację i zabawy w grupach i podgrupach.
ufff, pierwszy tysiąc kilometrów za nami W szybkim ich przebyciu pomogły nam niemieckie autostrady. Wyruszyliśmy z Trebgast około 9.00. Jazda przebiegała dość płynnie:
– przyczepa Andrzeja darła do przodu jak głupia, choć czasem na jakimś dłuższym podjeździe nieco zwalniała,
– Sławek pędził ponad 100 km/h, mimo że twierdził że nie musimy się spieszyć,
– nasza kaczka strzelała całą drogę (tzn. jak tylko ściągałam nogę z gazu, więc starałam się jej nie ściągać)
– Krystian zamykał kaczkową stawkę (tak żeby nie musiał zawracać na autostradzie w razie gdyby komuś z nas części wiezione przez niego były nagle bardzo potrzebne
– no i najważniejszy – nasz wóz techniczno-transportowy – czyli Szymon z Dorotą. Nie mieliśmy dzięki nim problemów z wyprzedzaniem. Szymon blokował wszystkie niemieckie pojazdy na lewym pasie, a Dorota dyrygowała ruchem wyznaczając kolejne kaczki do wyprzedzania.
Dzisiejszy dzień specjalnie nie różnił się od dnia wczorajszego… z małymi wyjątkami: świtkiem, koło południa zwiedzaliśmy konkurencyjne muzeum Peugeota, robiliśmy zakupy w supermarkecie (woda i inne napitki), i jechaliśmy, jechaliśmy i jechaliśmy… kolejne 400 km za nami. Jesteśmy w Grenoble.
Dzisiejszy – czwarty etap naszej podróży do Hiszpanii miał ok.230 km. Z Grenoble ruszyliśmy do Castellane, po drodze zwiedzaliśmy parkingi przydrożne, superman$kety i stacje benzynowe, żeby najważniejsze zwiedzanie zostawić sobie na koniec. Z Castellane niesamowita droga prowadzi do największego kanionu w Europie. Podzieliliśmy się na dwie grupy i dzielne kaczki ruszyły na podbój Kanionu! Pierwsza grupa pojechała trasą dłuższą, druga nieco krótszą, ale obie grupy wróciły pełne niezapomnianych wrażeń. Bój był srogi – na odcinkach górskich kaczki walczyły dzielnie drapiąc się pod górę często na pierwszym biegu. Później – obowiązkowe chłodzenie silnika…. Może zaraz uda nam się wrzucić kilka zdjęć!
Po opuszczeniu uroczych pokoi w Castellane udaliśmy się do muzeum Citroena, gdzie okazało się, że to właśnie nasze „kaczuszki” były najpiękniejsze . Zwiedzanie zwieńczyliśmy citroenowymi zakupami oraz pamiątkowym zdjęciem, by wyruszyć w dalszą drogę w kierunku Ramatuelle. Była to niezwykle urocza jazda poprzez wąską, wijącą się drogę (ścieżkę) pośród przepięknych górskich krajobrazów. Dużym zaskoczeniem na tej niezbyt szerokiej jezdni okazał się… przystanek autobusowy oraz ograniczenie prędkości do 50km/h !!! W Ramatuelle przyszedł wreszcie czas na zmianę pokoi hotelowych na nieco inne lokum. Nasze namioty rozkładaliśmy z wielkim zaangażowaniem, by zdążyć zakosztować morza, chłodnej słonej wody, ciepłego wiatru oraz wieczornych promieni słońca. A ponieważ „Zorganizowani Inaczej” na wszystko znajdą czas, zdążyliśmy jeszcze urządzić wieczorną imprezkę przy namiotach.
26 lipiec – dzień 6
Po wieczornej imprezie nie dało się długo pospać gdyż poranne słoneczko okazało się bezlitosne. Nie zmartwiło nas to jednak, ponieważ na dziś w planie było dłuuuugie plażowanie. Zaopatrzyliśmy się w parasole przeciwsłoneczne, wysmarowaliśmy kaczki kremem z filtrem i poddaliśmy się błogiemu chłodkowi w wodzie. Po odpoczynku na plaży musieliśmy zrobić coś szalonego: Sławek wcielił się w żandarma, a Ewa, Magda i Ela przebrały się za zakonnice no i …wyruszyliśmy na podbój Saint Tropez by przy słynnym filmowym budynku żandarmerii francuskiej zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. I tylko przy okazji zbiegły się tłumy, błyskały flesze i przez moment wydawało się, że to Cannes! Po widowiskowym przejeździe po mieście przyszedł czas na spacer po porcie, gdzie dech zapierał widok jachtów równie zjawiskowych co nasze „kaczki”. Do pełni szczęścia nie mogło zabraknąć pysznych lodów i dopiero wtedy mogliśmy wrócić na nasz camping.
Po porannej pobudce, tym razem przez skrzeczące ptaszysko, załoga GZIKa wydelegowała trzech delikwentów na zakupy do winiarni. Oczekując na ich przybycie czas spędziliśmy rozmawiając w naszym salonie. Następnie, jak to w upalne dni bywa, chcieliśmy się jeszcze trochę pokąpać w morzu-znaleźliśmy bardzo fajną plażę (co widać na zdjęciu). Bardziej kreatywni uczestnicy wycieczki postanowili pokazać innym co jest naszym prawdziwym hobby, co odzwierciedla napis na piasku. Nasze „kaczuszki” bezpiecznie czekały na nas w wysokiej klasy klimatyzowanym garażu, pod- czas, gdy część z nas obmyślała plan na dalszą część dnia. Tak więc, po plażowaniu wybraliśmy się do Ramatuelle, które okazało się uroczym miasteczkiem, idealnym na krótki spacer. „Hiszpańskiego Pułkownika”, podobnie jak pozostałą część ekipy, zachwyciła ilość przepięknych kwiatów oraz zieleni na uliczkach i balkonach. Nie obyło się bez codziennych zakupów, po których nastąpiła tradycyjna już, wspólna kolacja, z serwowaną przez Lidkę przepyszną sałatką. W międzyczasie na camping dotarł Wojtek – kolejny uczestnik wyprawy, który w ostatnich dniach niezmordowanie gonił naszą ekipę swoją cytrynką. Od jutra ruszamy w dalszą drogę, wzbogaceni o kolejną czerwoną kaczkę z przyczepką.
28 lipiec – dzień 8
Ósmy dzień wyprawy rozpoczęliśmy zadaniem takoż smutnym, jak i koniecznym – zwinęliśmy nasz obóz i pożegnaliśmy się z uroczym Ramatuelle by wyruszyć dalej w kierunku Hiszpanii. Dzisiejszy etap kończył się w Arles, niedaleko Marsylii. Podróżowaliśmy malowniczą, nadmorską drogą wśród palm i oleandrów. Po drodze zatrzymaliśmy się w Cassis w lokalnym klubie fanatyków Citroena 2CV i Mehari, ale niestety nie dotarliśmy na miejsce na czas. Zawiedzeni, że nikt na nas nie czekał, zrobiliśmy kilka pamiątkowych zdjęć i pojechaliśmy dalej. Minęliśmy, brudną, smutną i zaniedbaną Marsylię, dojechaliśmy do Arles. Wieczorem wybraliśmy się na spacer by podziwiać zabytki, po czym skończyło się jak zwykle
29 lipiec – dzień 9
Dzisiejszy poranek zaskoczył nas deszczem. Przed 10.00, gdy pojawiły się pierwsze przejaśnienia, wyjechaliśmy z Arles w kierunku Perpignan, zbaczając do parku Camargue, gdzie mieliśmy nadzieję zobaczyć dzikie białe konie, różowe flamingi i czarne byki. Choć konie nie były zupełnie dzikie, a flamingi raczej białe niż różowe to byki rzeczywiście były czarne. Podjechaliśmy do miejscowości Saintes-Maries-de-la-Mer, której zabudowa dała nam przedsmak architektury hiszpańskiej. Następnie jechaliśmy, jechaliśmy i jechaliśmy coraz częściej spotykając 2CV kierujące się na zlot do Hiszpanii. Do Perpignan dotarliśmy koło 18.00, zrobiliśmy zakupy i jak zwykle zasiedliśmy przy piwie.
Jutro – witaj Hiszpanio!!
30 lipiec – dzień 10
VIVA ESPAÑA!
Dotarliśmy do Alcañiz!
Ale po kolei. Mieliśmy dziś do przejechania spory kawałek drogi (ok. 440 km), a więc już od 6 rano po korytarzu w Perpignan zaczęły snuć się zaspane postaci. Jaś wyznaczył wyjazd na 8 rano. I rzeczywiście! Z lekką obsuwą (kwadrans akademicki) wyruszyliśmy w trasę. No, górki były, górki były niezłe, ale widoki za to zapierające dech w piersiach. Niektóre kaczki lekko się spociły, ale wszystkie dzielnie przefrunęły na drugą stronę Pirenejów. Do Alcañiz dotarliśmy około godziny 16.00. Wjechaliśmy na teren Motorlandu, wypatrując jakiegokolwiek drzewa, w cieniu którego, moglibyśmy się rozbić. Płonne nasze nadzieje, drzew nie było, ale za to Hiszpanie przyjęli nas bardzo serdecznie i bez kłopotów i stania w promieniach palącego słońca wjechaliśmy na pole namiotowe. Wóz transportowy rozdał zimne piwko i przystąpiliśmy do urządzania naszego nowego gospodarstwa. Było ciężko. Pot zalewał nam oczy, kapał z nosów i …. zalewał nam inne części ciała, nawet piwko zrobiło się ciepłą zupką. Spotkaliśmy Staszka Maraska i grupę z Torunia, którzy przyjechali znacznie wcześniej. Nareszcie zaszło słońce – wracamy do świata żywych – temperatura spadła do 28oC. Wieczór kończymy tradycyjnie, ciesząc się z góry na jutrzejsze atrakcje przygotowane przez naszych gospodarzy. Powoli „przesiąkamy” zlotową atmosferką….
lip/134
Pierwszy dzień międzynarodowego zlotu minął w niewyobrażalnym upale i skwarze, które na szczęście dało się zwalczyć dzięki orzeźwiającym prysznicom J Przez cały dzień po wstędze rozgrzanego asfaltu na tor w Alcañiz docierali w najrozmaitszych samochodach fanatycy Citroena 2CV, którym nie przeszkadzały ani gorąco, ani niewygody, a plac przeznaczony na namioty powoli zapełniał się przeróżnymi wariacjami Dyane, Ami, DS oraz 2CV. Członkowie wyprawy GZIK przez cały dzień wspominali nocną imprezę, na której poznali załogę niemieckiego Citroena Mehari. Nasi nowi zagraniczni koledzy byli zachwyceni możliwością poznania Tinkersa (clowna znanego ze zlotów w Czechach i Francji). Poprosili go nawet o autografy, które, jak obiecali, powieszą w sąsiedztwie podpisów m.in. Angeliny Jolie. Poza autografami ucieszyła ich także możliwość zrobienia sobie z nim pamiątkowych zdjęć. Zaszczyceni, pozostali z nami w naszym „pawilonie”, wychwalając naszą stereotypową, polską gościnność. Kiedy „balanga” dobiegła końca, pożegnani zostaliśmy solennymi obietnicami o pojawieniu się naszych nowych przyjaciół na zlocie w Toruniu w 2015 roku.
Dziś wieczorem udaliśmy się na prezentację organizatorów polskiego spotkania przyjaciół 2CV, która notabene wywarła na nas spore wrażenie.
PS W związku z zawarciem międzynarodowych przyjaźni oraz entuzjastycznemu przyjęciu i wrażeniu jakie wywarliśmy jednolitymi uniformami zaprojektowanymi przez całą załogę z największym udziałem Diany Koczorowskiej (autorki logo na koszulkach), postanowiliśmy dalej redagować bloga także w języku angielskim.
Day 11th – 31 July
The first day of International Meeting of 2CV Friends was unbelievably warm, but we were able to survive thanks to showers that can be easily found anywhere in the place of the Meeting J 2CV fanatics that couldn’t have been discouraged by the heat and sun were arriving during the whole day at the Motorland Alcañiz. A space dedicated for Meeting guests have been slowly getting filled with variety of Dyanes, Amis, DS and 2CVs. We were glad to make new friends with some Germans. And they were happy to meet Tinkers, because they remember him dressed as a clown in Czech Republic and France. They even asked him for some autographs, which they promised to keep with Angelina Jolie’s one. Besides that, they were amazed with the possibility of taking some photos with him. They stayed with us on our party, astonished with our renowned polish hospitality. As soon as party came to an over, they promised us to came to the Meeting in Toruń in 2015.
Tonight, we were watching the presentation of the hosts of 2015 Meeting. We have to admit that it made huge impression on us.
Dziś rano upał, tradycyjnie już na tym zlocie, wygonił nas z namiotów. Pogoda przez cały dzień nie odbiegała zasadniczo od dnia wczorajszego (GORĄCO!!). Męska część wyprawy szybko ulotniła się z obozowiska wprost do raju dla dużych chłopców – na targ części zamiennych do samochodów. Obciążeni „myśliwskimi trofeami” wrócili na spóźnione śniadanie, po którym udaliśmy się na zwiedzanie centrum miasta-gospodarza hiszpańskiego zlotu. Warto wspomnieć, że całe miasto było w tym dniu pełne kaczek. Alcaniz okazało się urocze, z malowniczymi ciasnymi uliczkami i stłoczonymi przy nich ładnymi, starymi domkami, a także majestatyczną katedrą, w której było cudownie chłodno. Co prawda niektórzy nie mieli okazji odwiedzenia katedry, ponieważ handlowali na zlotowym markecie, ale przy życiu utrzymywała ich myśl o zimnej wodzie nad jeziorem, które oferowało dużo więcej atrakcji niż tylko pływanie – był m.in. piknik, maseczki z czerwonej glinki oraz zawarcie nowych, międzynarodowych znajomości. W międzyczasie zerwał się silny wiatr, który poczynił olbrzymie spustoszenia w obozie GZIK, podczas gdy uczestnicy wyprawy chłodzili się w supermarkecie przy mrożonkach. Kiedy już wróciliśmy na plac i posprzątaliśmy, żeńska część GZIKa zabrała się za wielkie kucharzenie, a męska za chłodzenie piwa. Kiedy obiad i napoje zostały spożyte, poszliśmy zobaczyć prezentację Portugalczyków, którzy chcą zorganizować Zlot w 2017 roku. Przyjacielscy i energiczni ludzie(szczególnie abuela portugal wymiatająca na gitarze niczym Keith Richards) zachęcili nas swoim występem do odwiedzenia ich kraju (niemal zapomnieliśmy, że to tak daleko ).
Day 12th – 1 August
Today in the morning, as usual, we had to leave our tents because of the temperature. Briefly, weather was the same as yesterday – it was HOT!!! Men’s part of the group left quickly to buy spare parts at the flea market – they have gone for so long time that it must be like heaven for them J As soon as they had come back for breakfast with bags filled with trophies we left for sightseeing in Alcaniz. Additionally saying, whole town was full of 2CVs. It actually is picturesque town with narrow, crowdy streets and nice, old houses, and overwhelming cathedral, which was pretty cold inside. Sadly, some of us didn’t have a chance to visit the cathedral, because of selling items at the market. However, they managed to stay alive thanks to the thought about cool water in the lake, which offered much more than only swimming – you could also have a picnic or make new friends with some people from the other countries. Meanwhile, a strong wind started to blow, and it completely annihilated our camp, while we were cooling ourselves near the fridges in the supermarket. As soon as we had came back and cleaned our camp, ladies cooked dinner, and gentlemen were watching as the beer is cooling. When we had eaten, we left for presentation made by Portugueses, who want to organize Meeting in 2017. We were impressed, and encouraged to visit their country (we have almost forgotten that it is so far away ) by friendly and vigorous people (especially abuela Portugal, who was playing on her tiny guitar almost like Keith Richards).
2 sierpnia – dzień 13
Dziś jak co dzień zerwaliśmy się na śniadanie o świcie (czyli o godzinie 10) a wczesnym rankiem (czyli o 11) wyruszyliśmy do Saragossy. Około stukilometrowa trasa wiodła przez niemal bezludne, pustynne tereny, i niewątpliwie spodobałaby się każdemu miłośnikowi amerykańskich filmów drogi. Po dwugodzinnej jeździe przez suchą krainę, Saragossa jawiła nam się niby zielona oaza na pustyni – głównie z powodu ulic obsadzonych bujną roślinnością. Kaczuszki schowaliśmy pod ziemią, żeby słońce ich za bardzo nie spiekło i ruszyliśmy zwiedzać miasto. Tu i ówdzie zatrzymywaliśmy się żeby zakosztować zimnych napojów i lodów. Było też kilka przystanków przy ulicznych kranikach z wodą, które w tutejszym klimacie sprawdzają się idealnie. W poszukiwaniu zabytków zbłądziliśmy w piękną, staromiejską uliczkę… cóż, jak się potem okazało uliczkę „czerwonych latarń” J Z uwagi na brak głównie chęci, a także czasu, z „uroków” uliczki nie skorzystaliśmy. Zamiast tego, zwiedziliśmy monumentalną bazylikę Nuestra Señora del Pilar. Zobaczyliśmy także zabudowania z czasów imperium rzymskiego, oraz wiele kościołów i starych budowli. Wisienką na torcie okazał się mauretański zamek Aljafería, z jego imponującymi salami i malowniczym ogrodem. Podczas powrotu na miejsce Zlotu, do GZIKa dołączyła nowa pyra. KONKURS: zgadnijcie kto to – pochodzi z Kalisza J Już na kempingu poszliśmy zajrzeć do namiotu ekipy odpowiedzialnej za promocję Zlotu w 2015 roku w Polsce. Poczęstowano nas chlebem ze smalcem, ogórkami, a niektórych nawet wódką. Wielu obcokrajowców zadeklarowało, że nas odwiedzi, dlatego z optymizmem czekamy na toruńską imprezę.
2 August – Day 13th
Today at dawn (around 10am), we woke up for breakfast, and very early (at 11am) we left to Zaragoza. Trail, which had around hundred kilometers, lead through empty desert, and it would be great for every American road movies fan. After two-hours trip through hollow lands, Zaragoza seemed to be an oasis, due to its streets that were full of beautiful plants. We had hidden our tinsnails underground in order not to sun burn them, and went for sightseeing. We had few stops for drinks and ice cream, and while we were wandering around the city, we found ourselves to be in red light district. Due to lack of time and desire, we left quickly to see Nuestra Señora del Pilar. We saw monuments built in Roman Empire and many old, impressive churches. In the end, we were at Aljafería Castel, astonished with its halls and garden. When we had came back, we went to see presentation of Polish who are responsible for organizing the Meeting in 2015. Many foreigners promised us to come to Poland, so we are looking forward for the party in Toruń in next two years.
3 sierpnia – dzień 14
Największą atrakcją dnia czternastego okazał się deszcz. Po dwóch tygodniach upału, skwaru i gorąca GZIKowcy postanowili zorganizować tzw. dzień barowy, który i tak nie różnił się specjalnie od innych, poza tym, że nie odbyła się żadna wycieczka. Jedynie dwie kaczki wdrapały się na zamek w Alcaniz, ale z racji skwaru szybko wróciły. Później, przez całe popołudnie padał deszcz, co było nie lada atrakcją na pustyni, na której się znajdujemy. Dziś odbywa się uroczyste przekazanie Polsce organizacji Międzynarodowego Zlotu Przyjaciół 2CV. W związku z tym słoneczną Hiszpanię odwiedził nawet prezydent Torunia, który będzie honorowym gościem na tej uroczystości.
3 August – day 14th
After thirteen days of heat and sun, we decided to stay in our tents for the day 14th. Only two tinsnails had climbed after deadly fight to the Alcaniz castle, but due to the heat they quickly came back. Later, during whole afternoon, it was raining, which is very unusual here, on the desert. Tonigt, organisation of International Meeting of 2CV Friends in Poland in 2015 is going to be officially given to Poland.
4 sierpnia – dzień 15
No i nadszedł ostatni dzień zlotu. Po wczorajszej ulewie nie było śladu. No może pomijając fakt, że nam tzw. „deszczyk” obmył a nawet porządnie wyprał namioty z kurzu. Z nutką żalu, że to już koniec zwijaliśmy nasze obozowisko-pobojowisko. Opuszczaliśmy Motorland w Alcaniz lżejsi o parę namiotów i śpiworów, które zabrał nam do Polski toruński busik (dziękujemy!!!). Wieziemy za to do domu bagaż pełny wrażeń i nowych międzynarodowych znajomości (wczoraj np. rozegraliśmy z Francuzami mecz w bule, ale z racji tego, że drużyny były mieszane to można powiedzieć, że zarówno wygraliśmy jaki i przegraliśmy, więc było co oblewać. Zacieśnianiu stosunków sprzyjała kolejna fala ulewy, która stłoczyła „międzynarodowe towarzystwo” pod naszym daszkiem). Mamy nadzieję odświeżyć wszystkie zawarte znajomości na zlocie w Toruniu za 2 lata. Większość zlotowiczów, których poznaliśmy i z którymi mieliśmy okazję porozmawiać nigdy nie była w Polsce, jednak bardzo ciekawi naszego kraju już wpłacili wpisowe na spotkanie w mieście Kopernika i piernika. Życzymy Toruniowi jak najwyższej frekwencji i trzymamy kciuki za sukces.
Opuściliśmy Alcaniz w towarzystwie innych kaczuszek jednak z każdym kilometrem stadko powoli się kurczyło. My ruszyliśmy w stronę miasta Goudiego i najbardziej znanego klubu piłkarskiego.
Barcelona, Barcelona!!!!! *
Wieczorem wybraliśmy się na dłuuugi „zorganizowany inaczej” (jak sama nazwa naszej ekipy wskazuje – GZIK = Grupa Zorganizowanych Inaczej Kaczek) spacer po mieście. Po powrocie wieczorne piwko z papieroskiem urozmaiciła rozmowa z Włochami, którzy od razu rozpoznali (logo na naszych koszulkach), że jesteśmy właścicielami 2CV stojących na parkingu pod hotelem i popisali się znajomością polskiego – „Przystojne samochody” – powiedzieli. I tak zaczęła się kolejna multijęzykowa rozmowa.
*) tu należy przywołać w pamięci, wedle preferencji, utwór śpiewany przez Freddiego Mercury i Montserrat Caballé lub Penelope Cruz.
Dzień dzisiejszy rozpoczęliśmy od śniadania w hotelu (jajecznicy zdecydowania nie polecamy). Później rozbiegła się cała gromadka GZIKOwców po Barcelonie. Trzepnęliśmy Barcelonę w rogi, a później wypiliśmy to samo co Gaudi, żeby zrozumieć jego dzieła i się nie udało (chyba za mało wypiliśmy ). Skoczyliśmy do Hindusów po towar (i dalej próbujemy to zrozumieć). Rano skoczymy po coś na wątrobę. Wieczorem degustowaliśmy serek naruszony zębem czasu lub Andrzeja. Plany na jutro są trudne do ułożenie, przed chwilą doszło nawet do tego, że jutro im wcześniej wyjedziemy tym lepiej będzie nam się wydawało. Polecamy relację z dnia jutrzejszego.
6 sierpnia – dzień 17
Rankiem dnia siedemnastego opuściliśmy Barcelonę po szybkim śniadaniu i błyskawicznym pakowaniu kaczek – wszystko przez ustalenie ekstremalnie wczesnej godziny wyjazdu, której oczywiście nie dotrzymaliśmy. Po panicznym szukaniu stacji na przedmieściach stolicy Katalonii wyruszyliśmy w drogę autostradą w kierunku francuskiego Millau. Droga przebiegała mniej więcej jak w przeboju Manaamu – „z dołu do góry, z góry na dół”. Mieliśmy dużo czasu żeby podziwiać piękne widoki, kiedy nasze auta pięły się z mozołem pod górę (i trochę mniej kiedy lecieliśmy na łeb, na szyję w dół). Po drodze na kaczki zaczaił się drapieżnik – jednak szybko dał za wygraną, nie mogąc za nami nadążyć. Nie on jeden próbował dołączyć do naszego konwoju – często uciekaliśmy przed szarymi osobówkami, które chciały pławić się w glorii i chwale naszych dzielnych aut – cóż, jak to mówią „ciężko w szołbiznesie”.
Nocujemy pod mostem – i to nie byle jakim – prawie jak bezdomni, tyle że w hotelu.
sie/131
Dzisiejszy dzień do najbardziej udanych nie należał. Zaczęło się już w nocy. Burza, ulewa, deszcz, ulewa, burza i tak w kółko. Od rana lało. Kaczki mokre na zewnątrz i wewnątrz i my też przemoczyliśmy się do suchej nitki próbując w tej ulewie zapakować nasze pojazdy. Wyjazd z hotelu w Millau opóźnił się znacznie z powodu zamieszania wywołanego nieoczekiwanym odlotem jednaj z kaczuszek w kierunku Euro Disneyladnu. Po drodze ulewa i wspinaczka pod górki. Kaczki się zasapały i tak parowały, że przez „mleczne” szyby nic nie było widać. Z otwartymi oknami też nie bardzo można było jechać, bo zimno i mokro. I tak mknęliśmy w tej niesprzyjającej aurze z drobnymi przystankami (a to żeby zatankować, a to żeby odtankować, a to w celu dokręcenia jakiejś blachy, żeby nie tarła podczas jazdy). Byle do przodu, byle do przodu (uparci jak te osiołki na francuskiej wsi) – aż tu nagle przed Lyonem autostradę nam zamknęli – jednym słowem jak pech to pech.
I w sumie wszystko skończyło się lepiej niż można by się spodziewać – około godziny 18 wyszło słonko No, może nas nie wysuszyło, ale jak zostało słusznie zauważone: „to że nie jest sucho, nie znaczy, że nie jest mokro” – i właśnie pod tym hasłem 3 wilgotne kaczuszki i ich załogi dotarły na zasłużony nocleg w Lons le Saunier.
sie/134
Dziś znów spędziliśmy cały dzień w kokpitach naszych bolidów, ale pogoda zdecydowanie się poprawiła względem dnia poprzedniego (zachmurzenie 99%, ale na szczęście bez deszczu). Młodszym uczestnikom wyprawy zaczyna się dłużyć czas spędzony na tylnej kanapie, za jedyną rozrywkę mając rozmazujący się od prędkości krajobraz. Jednym z nielicznych urozmaiceń był wynikający z braku zorganizowania nadmiar postojów na stacjach benzynowych i w supermarketach. I choć w związku z tym podróż znacząco się przedłużyła wydaje nam się, że zaopatrzenie serowe zrobione i prawie wszystkie „potrzeby francuskie” zaspokojone. Przekroczyliśmy dziś granicę Francji i Niemiec, w związku z czym zamieniliśmy prowincjonalne, malownicze, francuskie drogi wijące się wśród gór na nudne, monotonne niemieckie autobany. Aż ze zdziwieniem piloci zauważyli (bo kierowcy nie byli w stanie), że kaczki przeleciały już 5000 km.
Na dojeździe do hotelu stwierdziliśmy, że podczas całej wyprawy nieustannie towarzyszą nam procenty – dziś do hotelu mieliśmy 8% w górę, 14% w dół. Wieczór zakończyliśmy jak zwykle – sałatką i ….. procentami
Polecamy relację z dnia jutrzejszego podczas którego zamierzamy spędzić ponad 500 km na niemieckich autobanach
Dzisiejszy dzień zaczęliśmy od zaplanowania trasy. Na nic się to zdało, bo 20 m od hotelu zastała nas remont drogi. Miał on swoje dobre strony – doprowadził nas na stoisko Lenona gdzie chłopaki kupiły jego okulary – i znów na nic się to zdało, bo zamiast rażącego słońca po drodze dopadł nas deszcz. Planowany czas przejazdu znacznie się wydłużył ze względu na ulewny deszcz i liczne remonty i „stauy” na autostradzie. Obawialiśmy się nawet, że nie zdążymy do sklepów kupić butów w Dessau – słynnym DDR-owskim punkcie zaopatrzenia obuwniczego sprzed 30 lat. W hotelu w Dessau znaleźliśmy się około 18.00. Po sklepach z dawnych lat nie zostało już śladu – zastał nas tylko kosmopolityczny Deichmann. Wieczór zakończyliśmy na wspomnieniach i planach na następne wyprawy (są wolne miejsca ).
10 sierpnia – dzień 21 (ostatni)
Dzień to był nasz ostatni – dzień 21. Rano zrobiliśmy jeszcze ostatnie „zagramaniczne” zakupy. Następnie ruszyliśmy ostro (od razu utknęliśmy w korku) w kierunku domu. Droga była „malownicza” (autostradowa). Tak naprawdę to zanim się obejrzeliśmy mijaliśmy już granicę Polski. Za bramkami płatniczymi na polskiej autostradzie zrobiliśmy sobie kilka pamiątkowych zdjęć, pożegnaliśmy się i rozjechaliśmy do domów. Wszyscy dotarli na miejsce w okolicach godziny 16 – 17. Wcześniej dostaliśmy meldunek, że nasz wóz techniczno-transportowy również bezpiecznie dotarł do domu.
PODSUMOWANIE – PODZIĘKOWANIE
Kończąc naszą relację chcielibyśmy serdecznie podziękować:
- Sponsorowi – firmie NOWA FRANCE.
- Wszystkim KOMENTATOROM, a w szczególności najczęściej komentującym: Maciejowi i Joli oraz Płotom z Wrześni, Małgosi i Zdzichowi (komentarze e-mailowe).
- Wszystkim OBSERWATOROM śledzącym nasze zmagania.
DZIĘKUJEM, DZIĘKUJEMY – GZIK
P.S.
Bardzo serdecznie dziękuję wszystkim Twórcom bloga (autorom tekstów, dzięki którym mogliście tę przygodę przeżywać razem z nami). I tak po kolei wymieniając – dziękuję Dorocie, dziękuję Kasi, dziękuję Adamowi – który między innymi narażał się na żeńskie mierzenie wzrokiem w damskiej toalecie (tam znaleźliśmy gniazdko z prądem do komputera), dziękuję Lidce, dziękuję Sławkowi, dziękuję Andrzejowi. Dziękuję też naszym Tłumaczom – Adamowi i Kasi – dzięki którym nasz blog stał się bardziej międzynarodowy.
Magda
0 komentarzy